Strona:Emilka dojrzewa.pdf/36

Ta strona została przepisana.

ujęte... Umiesz odmalować słabostki ludzkie, głupotę i niegodziwość, umiesz to wszystko w stopniu, przerastającym zwykłe możliwości dziewczynki w twoim wieku. Ale... czy to warto, Emilko?...

— Nie, nie — odrzekłam. Byłam tak zawstydzona, tak skruszona, że musiałam uciec i wypłakać się. Okropna była mi myśl, że pan Carpenter wyobraża sobie swoje pośmiertne wspomnienie, napisane przeze mnie w podobnym stylu, równie złośliwe, po tem wszystkiem, co uczynił dla mnie.

Kiedy wróciłam, rzekł pan Carpenter łagodnie:

— Nie warto pisać takich rzeczy. Satyra ma zastosowanie; zapewne, bywają infekcje, które tylko wypalić można, ale pozostaw tę czynność wielkim genjuszom. Lepiej jest leczyć, niż bić. My, ułomni ludzie, wiemy coś o tem.

— Och, panie Carpenter — zaczęłam. Pragnęłam powiedzieć mu, że on nie jest ułomnym człowiekiem... pragnęłam powiedzieć mu tysiąc rzeczy... ale wiedziałam, że on mi nie da dokończyć.

— Nie mówmy już o tem, Emilko. Gdy umrę, powiedz: „On błądził, ale nikt nie wiedział dokładniej, nikt z większą goryczą nie odczuwał ułomności jego natury, jak on sam.” Bądź miłosierna dla grzeszników, Emilko. Szydź z niegodziwości, o ile musisz szydzić, ale miej litość nad słabością.

Wstał i zwołał uczniów i uczennice na lekcję. Od tej pory czuję się złą i spać nie mogłam tej nocy. Ale uroczyście wpisuję te słowa do mego dziennika, jako dewizę: „Pióro moje ma leczyć, a nie ranić”. Podkreślam te wyrazy, niech to sobie będzie manjera

32