Strona:Emilka dojrzewa.pdf/56

Ta strona została przepisana.

kolekcjami ze względu na uroczystą komunję, do której parafjanie mieli przystąpić w nadchodzącą niedzielę. Mówcą był nie pan Johnson, młody i pełen zapału kaznodzieja, którego Emilka lubiła słuchać, chociaż przypominał jej owo fatalne roztargnienie; dzisiaj przyjechał wygłosić kazanie pastor z Shrewsbury, którego sława ściągnęła do kościoła tłumy wiernych, Emilka przyglądała mu się swem mądrem, krytycznem wejrzeniem i doszła do wniosku, że jest on mało zajmujący i pełen fałszywego patosu.

Przez kilka minut słuchała uważnie kazania i doszła do wniosku, że jest on nielogiczny, że goni za tanim poklaskiem. Stwierdziwszy to, przestała się nim interesować i pogrążyła się we własnych marzeniach, co stale czyniła, ilekroć pragnęła instynktownie ujść przykrej, nieharmonijnej rzeczywistości.

Za oknami kościoła księżyc opromieniał świerki i sosny potokami srebra, chociaż z północy nadciągała ciężka, czarna chmura. Od czasu do czasu rozlegał się w oddali groźny pomruk grzmotów, wstrząsających cichem powietrzem wieczornem. Gorąca letnia noc, noc bez wiatru, cicha, niemal uroczysta... Chwilami tylko zrywał się powiew gwałtowny, nieoczekiwany i natychmiast uspokajało się wszystko w przyrodzie, jakby tłumione jakąś surową, przemożną dłonią. Było coś dziwnego w pięknie tej nocy, pełnej zwiastunów nadciągającej burzy, było w niej coś, co zastanawiało Emilkę, która lwią część czasu spędziła na układaniu opisu tej nocy — prozą tym razem. Drugiem jej zajęciem było obserwowanie zebranych, tych przynajmniej, którzy się znajdowali w jej polu widzenia.

Im starsza była Emilka, tem żywiej pochłaniało

52