Strona:Emilka dojrzewa.pdf/78

Ta strona została przepisana.

sobą. Ciałem jej wstrząsały gwałtowne łkania. Załamała ręce.

— Niech on sam wybiera — krzyknęła — niech idzie z tobą, albo niech wraca ze mną. Wybieraj, Tadziu, wybieraj, ty sam! Nie musisz wykonać jej woli. Wybieraj! — dramatycznym gestem wyciągnęła ramię ku biednemu Tadziowi.

Tadzio czuł się bezsilny i zażenowany, jak każdy przedstawiciel rodu męskiego, ilekroć dwie niewiasty kłócą się o niego w jego obecności. Byłby pragnął być o tysiąc mil dalej. Cóż za los nieszczęsny być świadkiem takiej sceny, której się jest zarazem głównym bohaterem, być ośmieszonym w ten sposób wobec Emilki! Dlaczego, u Boga, nie może jego matka zachowywać się tak, jak matki innych chłopców? Dlaczego musi być taka przeczulona i wyłączna? Wiedział, że w Czarnowodzie szeptano, iż jest ona „postrzelona”. On w to nie wierzył. Ale teraz stawiała go w położeniu, w którem normalna matka nie postawiłaby syna, przenigdy! Tadzio wiedział, że jeśli odprowadzi Emilkę, matka jego będzie płakać i modlić się po całych dniach i nocach. A z drugiej strony porzucić Emilkę na pastwę losu dać jej iść samej opustoszałą szosą po strasznem przeżyciu tej nocy, to było nie do pomyślenia! Ale panią sytuacji była teraz niepodzielnie Emilka. Była bardzo rozgniewana, tym lodowatym gniewem starego Hugona Murraya, który nie rozpraszał się na próżną gadaninę, lecz zmierzał prosto do celu.

— Jest pani głupią, samolubną kobietą — rzekła. — I doprowadzi pani swego syna do tego, że będzie nienawidził własną matkę.

74