Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/15

Ta strona została skorygowana.

mgnieniu oka poskramiał obce koty! Rzucał się nawet na duże psy i wyganiał je bez pardonu.
Emilka kachała swoje kotki. Ona sama je wychowała, jak mawiała z dumą. Otrzymała je w prezencie od swego nauczyciela ze szkółki niedzielnej, gdy były malutkiemi kociętami.
Żywy prezent jest czemś szczególniej miłem — zwierzyła się Emilka Helenie — bo zbiegiem czasu staje się coraz milszy.
Ale martwiła ją bezdzietność tej pary.
— Nie wiem, dlaczego Kicia nie ma małych kociąt — skarżyła się Helenie. — O ile wiem, większość kotów ma tyle kociąt, że sami rodzice nie wiedzą, co z niemi robić.
Po kolacji wróciła Emilka do saloniku: ojciec usnął. Bardzo ją to ucieszyło: wiedziała, że niewiele sypiał od dwóch dni. Była troszkę rozczarowana, ponieważ nie będą mieli owej „poważnej rozmowy”. „Poważne” rozmowy z ojcem były zawsze czemś rozkosznem! Ale najlepiej będzie na razie pójść na przechadzkę, na taką cudną, samotną przechadzkę o zmierzchu wiosennym. Od tak dawna nie była już na przechadzce.
— Włóż kapturek i bacz, abyś wróciła do domu natychmiast, gdyby deszcz zaczął padać — upominała Helena. Ty nie możesz moknąć na zimnie tak, jak inne kozy w twoim wieku.
— Dlaczego ja nie mogę?... — spytała Emilka z oburzeniem. Dlaczego ona ma być pozbawiona przywileju „moknięcia na zimnie”, skoro inne dzieci mokną bezkarnie? To nie jest w porządku.
Ale Helena tylko tak zrzędzi. Emilka zkolei mruczy sama do siebie dla własnej satysfakcji: — „Jesteś nudną

9