Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/164

Ta strona została skorygowana.

bardzo lubiła jego matkę. Emilka w gruncie rzeczy nie była przeciwna tej wyprawie. Widziała Tadzia Kenta raz jeden dopiero, na kursach niedzielnych, w przeddzień jego zapadnięcia na zdrowiu; podobało jej się jego wejrzenie. Widocznie jej wejrzenie też mu przypadło do gustu, gdyż kilkakrotnie spotkała jego oczy w niej utkwione. Był bardzo ładny według Emilki. Podobały jej się te rzadkie, ciemne włosy, niebieskie oczy o czarnych brwiach i rzęsach. Po raz pierwszy w życiu miała Emilka ochotę bawić się z chłopcem. Nie miała ochoty na „narzeczonego”, rzecz jasna, nie! Emilka niecierpiała tego żargonu szkolnego, w którym nazywa się „narzeczonym” każdy chłopiec, o ile dał danej dziewczynie ołówek, albo jabłko i częściej się z nią bawi, niż z innemi dziećmi.
— Tadzio jest miły, ale jego matka jest dziwaczką — mówiła Ilza po drodze. — Ona nigdy nie wychodzi z domu, nawet do kościoła nie uczęszcza, ale ja się domyślam, że to zpowodu blizny, którą ma na twarzy. To nie są ludzie z Czarnowody, oni tu zamieszkali dopiero od czasu, kiedy zostali zrujnowani. Są to ludzie biedni i dumni, mało kto ich odwiedza. Ale Tadzio jest strasznie miły, tak, że nie trzeba zwracać uwagi na ponure spojrzenia jego matki.
Pani Kent nie rzucała im ponurych spojrzeń, chociaż przyjęła je raczej chłodno. Może i ona otrzymała pewne instrukcje od lekarza? Była to mała, drobna kobieta, o niezwykłej ilości ciemnych, jedwabistych włosów, o smutnych oczach i o głębokiej bliznie, ciągnącej się przez całą szerokość policzka. Bez tej blizny byłaby ładna, a głos miała taki łagodny i niepewny, jak zefir w młodym lasku. Emilka odra-

158