Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/328

Ta strona została skorygowana.

Leżała bez ruchu. Zachód zaczynał kłaść na wodzie złote i czerwone wstęgi. Wiatr wieczorny wzmógł się, wielki kamień oderwał się od skały wpobliżu Emilki i z hałasem potoczył się na dół. Odłam skały, na którym spoczywała jedna noga dziewczynki, był również luźno połączony z resztą skały. Mógł się oderwać zkolei pod naporem wiatru i stoczyć się lada chwila. Patrzała pod górę z rozpaczą, żegnając się z tym cudnym światem otaczającym, na który niebawem przestanie spoglądać.
Wtem... ujrzała tuż nad sobą twarz mężczyzny!
Usłyszała: „Boże Wielki!”, wymówione półgłosem z akcentem niekłamanego przerażenia. Widziała, że ma on jedną łopatkę trochę wyższą, niż drugą. To jest niezawodnie Dean Priest, zwany Garbusem Priestem. Emilka nie śmiała się odezwać. Oczy jej tylko mówiły: „Ratuj mnie!”
— Jakbym mógł ci dopomóc? — spytał Dean Priest, zwracając się raczej do siebie, niż do dziewczynki. — Nie mogę cię dosięgnąć, a mam wrażenie, że najmniejszy ruch twój oderwie tę ziemię od reszty skały. Muszę iść po gruby sznur, a przez ten czas pozostaniesz tu sama. Czy możesz zaczekać, dziecko?
— Tak — wyjąkała Emilka. Uśmiechnęła się, żeby dodać mu otuchy, uśmiechnęła się tym słodkim uśmieszkiem, który zaczynał się w kącikach ust i opromieniał stopniowo całą twarzyczkę. Dean Priest nie zapomniał nigdy tego uśmiechu, oraz tych stanowczych oczu dziecięcych, wyzierających z małej twarzyczki, zagrożonej rozbiciem o skały morskie.
— Pośpieszę się bardzo — upewnił ją. — Nie mogę iść szybko, jestem trochę ułomny, jak widzisz.

322