Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/340

Ta strona została skorygowana.

Gdy mówił do niej, doznawała Emilka wrażenia, jakgdyby jej własne marzenia i ukryte nadzieje odzwierciadlały się w nim ze wzmożonym urokiem. O ile Dean był cynikiem, to przed Emilką taił swój cynizm. Lecz nie: w jej towarzystwie nie był cynikiem i w głębi duszy, stawał się bowiem znów niewinnym chłopcem, o nienaruszonej, czystej wizji świata zewnętrznego i wewnętrznego. A ona kochała go właśnie za owe światy, jakie roztaczał przed nią.
A taki umiał być wesół, tak nieoczekiwanie zabawny i rozśmieszający. Opowiadał jej anegdotki, pobudzał ją do śmiechu. Opowiadał jej dziwne stare baśni o zapomnianych bogach, o festynach dworskich, o zaręczynach królów. Zdawał się znać historję wszystkich krajów, jak podręcznik historyczny. Opisywał jej różne zdarzenia w niezwykle pięknych słowach. Mówił o Atenach, a Emilka, słuchając z podziwem, dochodziła do wniosku, jak olbrzymie znaczenie ma trafny dobór wyrazów w opowiadaniu i w tworzeniu obrazu. Lubiła myśleć o Rzymie, jako o „mieście o siedmiu wzgórzach”. Dean znał Rzym i Ateny; gdzie on nie był!
— Nie znam nikogo, ktoby tak mówił, jak pan, tylko w książkach spotykam takie opisy — rzekła.
Dean śmiał się. Był w tem śmiechu odcień goryczy, tak częsty u wielu ludzi, rzadszy u niego, niż u innych. Dean zawdzięczłał swemu uśmiechowi reputację cynika. Ludzie nieraz wyczuwali, że się śmiał z nich, a nie z nimi.
— Mojem towarzystwem były książki przez całe życie — rzekł. — Cóż dziwnego, że mówię stylem książkowym?

334