Strona:Epidemia.djvu/20

Ta strona została przepisana.

Głos. To ich powołanie
Inny. Ich przeznaczenie..
Większość. Obowiązek nawet
Stary radny. I zaszczyt.. tak.. zaszczyt…
Opozycya. Zwłaszcza teraz, gdy od tak dawna nie mieliśmy żadnej wojny ― epidemia jest niezrównaną szkołą bohaterstwa. ― Bo ― pomyślcie tylko moi panowie, gdzie i kiedy nauczą się nasi żołnierze prawdziwej pogardy śmierci… gdzie i kiedy nauczą się jak się poświęca i jak się umiera za drogą naszą ojczyznę!?.
Burmistrz. Bo, jakkolwiek nie ma wojny ― ale sąd wojenny pozostał..
Opozycya. I to ma być krzewieniem odwagi w naszej armii ― nie moi panowie.. to śmieszne.. to jest pielęgnowanie i popieranie tchórzostwa.
Większość. To wprost poniżanie armii…
Opozycya. Bezczeszczenie honoru wojskowości i bezwstydne zabijanie resztek patryotyzmu.. O nie ― na to nigdy nie pozwolimy (ogólne entuzyastyczne potakiwanie)
Doktor. (wstaje ― wszyscy zaciekawieni) W zupełności podzielam zapatrywania i zapał moich szanownych kolegów, a jeźli zabieram głos, to dla tego tylko, aby je tem bardziej umocnić. Moi panowie! Coraz częściej słyszymy teraz o mikrobach, bakcylach ― o potrzebie wodociągów i kanalizacyi o zdrowych mieszkaniach i środkach antyseptycznych i tak zwanej hygienie (wznosząc ramiona ― z politowaniem) ależ moi panowie ― wszystko to są tylko