Strona:Epidemia.djvu/27

Ta strona została przepisana.

z kieszeni rozpylacz ― dmie w niego ― chodzi szybko po sali) Niezawodnie nie dezynkfekcyonowany. (wszyscy radni w największym stopniu przerażeni ― niemi ― po chwili)
Burmistrz. (głosem drżącym że wzruszenia, płaczliwie) Nie wiemy nawet jak się nazywał… ale to nie ― znam jego szlachetną duszę ― duszę tej szczytnej ofiary! tego czcigodnego dzielnego obywatela… Wszak wszyscy znaliśmy go i wszyscy kochali.. bo on kość z kości i krew z krwi naszej. ― Nasz on był, brat nasz i nasz przyjaciel ― druh wierny i współobywatel ― i taki ot człowiek ― taki niezwykły mąż ubył nagle z naszego grona, odchodzi aby niepowrócić nigdy!.
Większość. (tonem miserere) Odszedł, aby nie powrócić już nigdy!
Opozycya. (toż samo) Obywatel umarł!..
Wszyscy. (po kolei) Umarł obywatel… (długa pauza ― wszyscy spoglądają bezradni i przerażeni)
Burmistrz. Nie moją to rzeczą szanowni Panowie kreślić jego poczesny a zasłużony żywot, ― znajdą się nie zawodnie inni, którzy to lepiej i wymowniej odemnie uczynią ― z obowiązku mego jednak wnoszę, abyśmy panowie, zacną tę duszę, która tak nagle z grona naszych współobywateli ubyła ― uczcili przez powstanie (radni powstają ― niektórzy ocierają sobie oczy) Dziwnym zbiegiem okoliczności ― nie znamy na razie nawet imienia jego i nazwiska ― ale to nam wszystko jedno ― czcimy w nim przedewszystkiem