Strona:Epidemia.djvu/29

Ta strona została przepisana.

pomnik za składkowe pieniądze.
Wszyscy. (powoli ― już coraz mniej przerażeni) Tak! Tak..
Najstarszy. Nadto jedną z mających się utworzyć ulic nazwiemy jego nazwiskiem..
Głos. Ale go jeszcze nie znamy..
Inny głos. Dowiemy się i.. basta… (ogólne zadowolenie i potakiwanie ― przyjęto)
Doktor. Lecz to nie wszystko jeszcze moi panowie… Spełniliśmy dopiero jeden z naszych obowiązków: uczciliśmy pamięć zmarłego współobywatela, czeka nas jeszcze inny ― walka z tym straszliwym wrogiem, którego pastwą stał się jeden z najgodniejszych pośród naszego grona jak to już słusznie zaznaczono, a na co godzę się w zupełności (ogólny zapał ― potwierdzenie ― („przyjęto“))
Doktor. Nad wypadkiem tym niemożna przejść do porządku dziennego ― nie moi panowie! my musimy walczyć i pokonać wroga!
Wszyscy. Tak! tak!..
Doktor. Zatem.. sursum corda! w górę serca!
Wszyscy. Tak... Tak!..
Doktor. Jak jeden mąż wystąpimy silnie i energicznie
Wszyscy. Tak tak..
Doktor. Czem większe niebezpieczeństwo tem też silniejszy opór i przeciwdziałanie z naszej strony
Wszyscy. Tak! tak!
Jeden Radny. (cicho do sąsiada) Wyjadę jutro najbliższym pociągiem.
Sąsiad. A ja jeszcze dziś wieczorem..