gę. Żylaste nogi rozprostowały się, potem skurczyły i pająk, zwinięty w kłębek, jak nieżywy stoczył się z pochyłości, na jakiej się scena mordu odbywała.
Poturbowana i omdlała mucha uczuła się wolną. Poruszyła się lękliwie, następnie, utykając, wstała i zajęła się muskaniem naderwanego skrzydła, oraz przyprowadzeniem do porządku zrujnowanej toalety. Chciała włoski zjeżone na grzbiecie uczesać, ale widocznie ból w nadwichniętych łapkach nie pozwolił jej zatrzeć śladów przebytej katastrofy.
Żal mi się zrobiło biedaczki; opatrzyłbym ją chętnie, gdybym wiedział, jak się wziąć do tego, ale niestety, dla owadów chirurgia i medycyna musiałyby wesprzeć się na innych, niż dla ludzi, zasadach. Moja skromna wiedza nie wystarczała tutaj, porzuciwszy więc niepraktyczną myśl, począłem zastanawiać się nad przyczyną dziwnego ocalenia niedoszłej mojej pacyentki. Zguba jej zdawała się nieuchronną, — czem więc wytłumaczyć dobrowolną rezygnacyę pająka?
Jedno tylko stać się mogło. Musiał on w chwili decydującej o życiu muchy, ujrzeć nagle potężnego wroga.
Aby zobaczyć, co się dzieje z moim tchórzem, napadającym znienacka, zeszedłem na dół, ale mimo troskliwych poszukiwań, nigdzie go dostrzedz nie mogłem. Umknął widać i zaczajony gdzieś w blizkości, przygotowuje się do powtórnej napaści na inną zdobycz.
Dreszcz mię przeszedł z obawy, aby przypadkiem on lub który z towarzyszy jego ohydnego rzemiosła nie omylił się i nie wziął mię za muchę. Obawa miała niejakie podstawy, bo wszak nazywam się Muchołapski!
W nazwisku mojem jest mucha; miałbym się z pyszna w jego łapach!
Przyśpieszyłem kroku, cofając się na dawne miejsce, aż tu brzęk nastecznika zwrócił na nowo moją uwagę. Gdy usiadł przy swojej jamce, dostrzegłem,