Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

niu, że zapominając rozpoczętego zdania, pan Grzegórz rzucił swemu towarzyszowi krótkie „muszę lecieć!” i znikł we drzwiach przedpokoju.
Widok, jaki go czekał, był oryginalny. Rozpromieniony pracodawca trzymał na dłoni jakiś bardzo drobny przedmiot. Zbliżywszy się do biórka, złożył go na czystej ćwiartce papieru, z ostrożnością, jakby to był kwiat paproci, potem zatarł ręce i uśmiechnął się tryumfująco.
— A więc mam cię nareszcie, nieszczęsna odrobinko, coś mi zatruła trzy dni życia, coś mi przez trzy noce nie pozwoliła zamknąć znużonych powiek! — zawołał z uśmiechem, stojąc przed biórkiem i wpatrując się w biały proszek. — Za chwilę więc roztrzygnę dręczące mnie niepewności... Odetchnę pełną piersią i przekonam się, czy nie jestem waryatem! Grzegorzu! podajcie mikroskop!
Grzegorzowi, który wysłuchał monologu, stanął przed oczami jak żywy pan Antoni, z palcem u czoła.
— Ot nowa bieda! A ja myślałem, że się już utrapienie skończyło. Możeby odłożyć robotę — zaczął nieśmiało. — Czas na obiad... pan głodny...
— Dajcież mi spokój z waszemi obiadami! Czyż mógłbym teraz myśleć o jedzeniu? Jestem na drodze do niesłychanego odkrycia!
Biedny sługa podrapał się w głowę.
— Proszę pana, do czego to podobne? na wszystko pora... Ot! po obiedzie podam mikroskop, co tu pilnego!
— Masz tobie! Znów mi się sprzeciwia! Grzegorzu, co się wam stało?
— Ależ panie, szósta godzina!... z czego siły będą?
— Nie będę nic jadł. Proszę o mikroskop.
Cóż było robić? Grzegórz, co zawsze bywał górą, tym razem poczuł, że nic nie wskóra. Postawił więc na stole narzędzie, skierował lusterko na szkło