Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

ocenić, co znaczy wędrówka po bujnej roślinności, gdy się ma zamiast pięciu stóp, tyleż linij wzrostu! Wyobraź sobie, że zdarzało mi się przez pół dnia nie dotknąć stopą ziemi; trzeba było bezustannie przeskakiwać i wspinać się z łodyg na liście, z liści na łodygi, niżej lub wyżej, jak droga wypadała. Piąłem się i zstępowałem, mając pod sobą głębię splątanej zieleni, ziejącą ciemnościami i chłodem. Trzeba się było krzepko trzymać i uważnie mierzyć kroki, bo lada nieostrożne stąpnięcie strącało mię w wilgotną otchłań, marnując kilkadziesiąt łokci bezowocnego wspinania się na wyższe piętra roślinności; nie mówię już o możliwem, a niemiłem spotkaniu się z pająkami, obrzydliwemi ślimakami i Bóg wie niejakiemi jeszcze stworzeniami.
Trzeciego dnia trwała jeszcze najpiękniejsza pogoda, rzecz niezwykła na wysokości 1200 metrów nad poziomem morza. Termometr mój wskazywał +20° stopni, ale na słońcu musiało być znacznie więcej. Wilgoć jednak dawała się czuć tak silnie, jak i poprzednio, grunt bowiem, który wydał i utrzymywał strojną w wyższych piętrach puszczę, zasłonił się butwiejącemi szczątkami roślinności, które niechętnie oddawały przesycającą je wodę.
Nawet drobniejsza odemnie istota nie zdołałaby się przecisnąć przez martwiejące warstwy ziół i torfowców do samej ziemi, dokąd jedynie wilgoć miała przywilej dostępu, aby rozpuszczać zawarty w niej pokarm mineralny i odżywiać wiecznie głodne korzonki, będące podziemnymi kucharzami roślin.
Wilgoć ta jednak nietylko korzenie żywiła. W połączeniu z ciepłem, budziła ona do życia tysiączne grzybki, jakie w próchnicy obrały sobie siedlisko i przyśpieszały dzieło rozkładu. Tu, przy samej ziemi, było czynne przez całe lato wielkie laboratoryum życia i śmierci.