Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

tycznego przedmiotu; dla mnie wszystko przedstawiało się tak dalece inaczej, że przebiegłbym po tym gruncie, nie domyślając się jego natury, gdyby nie oryginalna roślinność, jaka i takie przedmioty w sprzyjających warunkach okrywa. Roślinność owa zdradziła przedemną naturę gruntu, a nadto pozwoliła mi ujrzeć znane mi tylko z botanicznych opisów oryginalne zjawisko.
Zwierzęce bryły, o których mowa, okrywał gęsty lasek prześlicznych pleśni. Były to blado­‑żółte soczyste zrywki (Pilobolus crystallinus). Ujrzałem je w ciekawej chwili dojrzewania. Prawie połowa ich była jeszcze pokrytą czarnemi, twardemi i okrągłemi kapelusikami. Skorom się zbliżył do tego wojska, kilka czapeczek karzełków, jakby na tajemniczą komendę, bez żadnej widocznej przyczyny oderwało się z trzaskiem od czubków i na znaczną wysokość wystrzeliły do góry. Stanąłem jak wryty.
W ciągu pięciu minut ze sto przynajmniej kapeluszy w moich oczach z wielką siłą wyleciało w powietrze i sto pękatych trzonków poczęło kurczyć się powoli, opadając, niby wydęte powietrzem pęcherze, gdy się je szpilką przedziurawi.
Prawdopodobnie roślinki urządziły mi owacyjne powitanie na dowód uszanowania dla ludzkiej istoty, przenikającego nawet grzyby. Oddaliłem się, rozglądając pilnie, azali nie dojrzę gdzie lorda Puckinsa.
Długo jeszcze słyszałem za sobą trzask wylatujących w powietrze czarnych kapeluszy, a wiatr przesyłał mi od nich piżmowo­‑amoniakalny zapach podłoża, na którem grzeczne pleśnie wyrastały.
Zrywki skierowały moją uwagę na świat grzybów, a wiadomo powszechnie, że na wycieczkach to najbardziej rzuca się w oczy, o czem myślimy.
Na jakiś czas wzrok mój stał się czułym na świat grzybów, z pominięciem innych ustrojów, ale nie upły-