Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

Ukazawszy ci krwawiącą serce stronę obrazu przyrody, mam obowiązek dorzucić coprędzej pewne szczegóły, które w prawdziwszem świetle ukażą ci ten świat i złagodzą jaskrawe, choć ponure barwy, w jakich ujrzałeś skrzydlatych pigmejczyków. Gdyby owady cierpieć miały jak ludzie, należałoby chyba zwątpić o Opatrzności. Ziemia byłaby wtedy piekłem.
Należy pamiętać, że świata owadów nie możemy mierzyć naszą miarką.
Nerwy tych istot są bezporównania tępszemi od naszych i owad z oderwaną nóżką cierpi może tyle, co dziecię, gdy ukłuje się w paluszek szpilką. Wobec tej tępości nerwów, równoważą się szanse cierpień i możemy być pewni, że męczarnie fizyczne, jakie przechodzą owady, nie są większe od tych moralnych i fizycznych bólów, jakie ród ludzki przenosi bez skargi, jako złe konieczne.
Pamiętając o tem, możemy już bez nadmiernej przykrości dowiadywać się o szczegółach, któreby w innym razie osobom czułym spokój odebrały na długo.
Gdy przeminęło pierwsze wrażenie, myśl moja od doli owadów zwróciła się na arcyniewesołe położenie, w jakiem znalazłem się po katastrofie. Nie wiedziałem gdzie jestem, otaczały mnie nieprzebite ciemności. Pędzony z miejsca wypadku jakąś gorączkową żądzą oddalenia się, instynktowo omijałem przeszkody i kiero wałem się bardziej dotykaniem, aniżeli wzrokiem. Wiem, żem dążył na dół, żem zbaczał na lewo i na prawo, ale nie umiałbym ani określić jak daleko jestem od groty, ani powrócić do niej.
Wszystkie nadzieje spędzenia nocy w cieple i zaciszu prysły, jak bańka mydlana.
Pozostała mi perspektywa przytulenia się gdziekolwiek do zimnej skały i doczekania ranka. O bezpieczniejszym noclegu zapóźno było myśleć, a dalsze błądzenie w ciemnościach było niebezpiecznem.