Liść, na który wypadkiem zleciałem, wyrastał z wody, odosobniony od innych, niby wyspa na rzece. Podemną szemrał strumyk podwójnie mi wtedy nienawistny. Więził mię i nie mógł zaspokoić nawet pragnienia.
Zejście po pionowej łodydze, w zwykłych choćby warunkach było rezykownem, a cóż dopiero, gdy się miało wartkie nurty pod stopami.
Obchodziłem swoje więzienie niby tygrys klatkę, kilka razy, badając pilnie, czy nie znajdę jakiego sposobu wydobycia się — ale napróżno.
Zejścia nie było. Wprawdzie o kilka łokci niżej rozpościerała się inna blaszka liściowa, na którą w ostateczności mógłbym zeskoczyć, ale małą to stanowiło pociechę, bo i tamta sterczała na pionowej łodydze, zupełnie odosobniona od reszty roślinności. Do brzegu było kilkadziesiąt łokci.
Po bacznem rozpatrzeniu się w okolicy poznałem niebawem skałę, z której wykonałem mimowolne salto‑mortale. Domyśliłem się, ze zrzucony zostałem na drugą stronę góry, w sam środek drobnego, ale wartkiego strumyczka.
Sączył on się po kamieniach, zarośniętych mchami i pół‑wodną roślinnością. Właściwie była to maleńka struga, jakich setki i tysiące przerzynają każdą dolinę tatrzańską; przechodzień zwykły przekracza je niedbale, bez zwracania na nie uwagi, a jednak mają one swoją ciekawą stronę. Wysokość wód zależną jest w nich od najdrobniejszych zmian meteorologicznych, ztąd różną bywa po kilka razy na dzień. Są to najkapryśniejsze i najniebezpieczniejsze rzeki, bo nigdy nie można być pewnym, czy nie wyleją. Niekiedy jedna obłamana gałązka lub oberwany kamień tamuje odpływ wód i sprowadza nagły wylew, albo też zwraca nurty w inną stronę i osusza na długo chwilowe koryto.
Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.