Dość czasem niewielkiego deszczu, aby liść, odgrywający rolę bezpiecznej wysepki, został pochylony, zatopiony i zasypany żwirem.
Cała też flora nadbrzeżna wskazywała, że przywykła już do kaprysów kryształowej fali, która raz ją całą odsłania, to znów zupełnie pogrąża w zimnych objęciach.
Taka to fantastyczna wstęga połyskiwała pod memi stopami odbitem światłem jasności dziennej.
Gubiłem się w myślach, co czynić, aby się wydostać z więzienia; już nawet dochodziłem do przekonania, że trzeba będzie zginąć, lub o zachodzie słońca wydobyć płyn Nureddina i powrócić na łono świata ludzkiego, ale w takich momentach stawał mi przed oczyma obraz nieszczęśliwego lorda Puckinsa, który oczekiwał pomocy. Rumieniec wstydu występował na twarz i lepsze instynkta brały górę.
Jakto? Miałbym nie wytrwać i cofnąć się w połowie drogi, gdy chodzi o życie człowieka? Miałbym ubliżyć drogiej pamięci rycerskich moich dziadów i powracając, powiedzieć sir Biggsowi: „zląkłem się!?”
Nie! nigdy!
Postanowiłem ratować się i wytrwać do końca.
Nagle cień jakiś padł mi na twarz. Podniosłem oczy i drgnąłem ze zgrozy.
O kilkanaście łokci nademną wisiał na cienkiej lince odrażający potwór z ośmioma rozwartemi łapami i nieruchomie spuszczał się na dół. Za chwilę miał dotknąć mego więzienia.
Nie należę do nerwowych, a jednak uczułem dreszcze trwogi. Czekając na nieuniknioną wizytę, cofnąłem się na kraniec liścia i dobyłem rewolwer z za pasa. Cokolwiek nastąpi — będę się bronił!
Minęło kilka sekund i pająk dotknął nogami liścia, a potem po łodydze spuścił się do samej powierzchni wody. Tu przywiązał tylnemi nogami nader zręcznie