Nigdzie prawie nie spotyka się ich w tak niezmiernej ilości, jak właśnie w krainach wiecznej zimy. W Laplandyi tumany komarów można porównywać do płatków śniegu lub kłębów dymu. Laplandczyk nie może połknąć kawałka ryby, ani położyć się na spoczynek, aby przedtem nie napuścił tyle dymu do swej jurty, że sam zaledwie w niej oddychać może.
Dziegieć i tran, którym się smarują, oraz ochronne siatki, w części tylko zabezpieczają ich od napadu komarów.
Wobec tych wiadomości nic dziwnego, że w Ameryce, z pośród jednakowych pod każdym względem plantacyj, jednę można nabyć o 100,000 franków taniej niż inną. Różnicę sprawują tu komary, które czynią pobyt w dotkniętych plagą miejscowościach nad wyraz nieznośnym, a najem robotników drogim. Gdyby zapytać plantatora: jaki dźwięk w lesie bardziej go przeraża, ryki jaguarów, czy brzęk komarów; co straszniejsze: czy sąsiedztwo dzikich bestyj, czy życie wśród mustyków? to niema wątpliwości, że odpowiedziałby: dajcie mi nieprzeliczone stada jaguarów, bo od nich uwolni mię dubeltówka, gdy tymczasem wobec mustyków jestem zupełnie bezsilny.
Jeśli taką plagą są komary dla ludzi normalnych, pojmiesz łatwo, czem były dla mnie te tłumy, zbrojne w ostre lancety.
Nie wiedziałem, co robić: czy czekać, aż pająk opuści swoje stanowisko (co, mówiąc nawiasem, było bardzo wątpliwem), czy zdobyć się na krok stanowczy i spróbować zastrzelić właściciela mostu. Wiedziałem wprawdzie, że ze znacznej odległości niełatwo trafić z rewolweru, wiedziałem także, iż jeden strzał nie powali wytrzymałego potwora, ale trzeba było działać i prowadzić kanonadę dopóty, aż postrzelony pająk
Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.