Nic mnie już po drodze nie obchodziło, cała myśl zajęta była pytaniami: czy trafię do lorda, czy przetrwał on szczęśliwie ulewę i czy będzie czekał na mnie? Przeskakiwałem bez opamiętania zapory i zadyszany tyle tylko odpoczywałem, ile było niezbędnem, aby nabrać tchu.
Kiedyniekiedy nawoływałem z całych płuc.
Ochrypnięty i ledwo żywy, nie spostrzegłem, jak stanąłem na wyżynie, z której wzrok objął nagle dziwny widok. Po lewej stronie wznosiła się długa, granitowa ściana, niby obelisk powalony ręką olbrzymów. Obelisk ułożył się na ziemi ukośnie, w taki sposób, że stanowił mocno pochyły mur, który długim i równym swoim bokiem, niby spadzistym dachem, okrywał z jednej strony przyległą część gruntu i tworzył nad nią osłonę przed deszczem i promieniami słonecznemi.
Pod opiekuńczym cieniem tej ściany zgromadziły się liczne zioła i wdzięczne paprocie, z górnej zaś krawędzi, niby z brzegu dachu, ze wszystkich szpar i rozpadlin, zwieszały się kępki mchów, oraz gałązki ziółek drobnych. Cała przestrzeń, po prawej stronie, naprzeciwko tego wału, była gładką równiną, pozbawioną wyższej roślinności i uderzyła mię jakimś monotonnym, szaro‑czarnym kolorytem. Jeszczem nie objął jej bacznym wzrokiem, nie wiedząc na razie w którą stronę zwrócić swe kroki, gdy spojrzenie me padło na kilka jętek, rozciągniętych bez życia. Jeszcze dalej, dostrzegłem zwłoki licznych nocnych owadów. Były one dziwnie pokurczone, niektóre dawały jeszcze znaki życia.
Aby uniknąć przykrego widoku, ruszyłem naprzód, omijając trupy, ale zamiast mniej, coraz ich więcej napotykałem: Przyśpieszyłem kroku, kierując się ku pochyłej skale, i po kilku minutach znalazłem się pod sklepieniem. Tu dopiero krew ścięła się w mych żyłach. Ziemia, mchy i porosty literalnie zasłane były warstwą dogorywających komarów, chróścików, no-
Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.