Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.

w oczach; widziałem już nie jeden, ale dwa czarne otwory; powiększały się one do rozmiarów wylotu armatniego i malały naprzemiany, potem zrobiło mi się gorąco i zaszumiało w głowie.
Przeciwnik mierzył stanowczo zadługo. Czekałem jeszcze dobrą chwilę na wystrzał, nareszcie przebrała się miara mojej cierpliwości.
— Kończ pan! — zawołałem.
— Natychmiast! — odrzekł Anglik, opuszczając rękę, — lecz daruj pan, gdy go zapytam: za co ja właściwie mam pana zabić? Nie rozumiem dobrze, o co nam poszło...
Otworzyłem szeroko oczy. Spodziewałem się prędzej świstu kuli, niż tak naiwnego zapytania.
Lord tymczasem zbliżył się do połowy mety i utkwił pytający wzrok w mych oczach.
— Jeśli panu chodzi o przedłużenie mych męczarni na progu wieczności, to przypominam, że jesteś pan nikczemną istotą, niegodną nosić wzniosłego miana „człowieka”.
— Na czemże pan gruntujesz swój sąd surowy? Wszak poznaliśmy się dopiero przed chwilą?
— Oto świadkowie zbrodni, jakąś pan popełnił! — zawołałem, wskazując na wijące się w pobliżu ofiary.
Lord spuścił głowę i milczał.
— Teraz, skoro pan już wiesz, o co nam chodzi, proszę na miejsce. Skończmy tę przykrą scenę.
— Ależ ja do pana strzelać nie mogę; miałeś pan słuszność, uważając mię za nędznika. Czyż za to masz ginąć? Pozwól raczej uścisnąć dłoń najwspaniałomyślniejszego człowieka, jakiegom w życiu spotkał.
— Ależ panie!...
— Nie przerywaj pan, raczej przebacz. Kto tak stoi na placu, jak pan stałeś, ten złożył dowód niezwykłego męztwa i szlachetności. Pokonałeś mię pan, wi-