— I nie mielibyśmy co jeść!
— O nas mniejsza, ale gorzej byłoby z ptactwem i legionami innych zwierząt, żyjących w zależności od owadów. Przestałyby one ożywiać nasze gaje, pola i lasy.
— To chyba być nie może; wszak zostałyby stworzenia roślinożerne i mięsożerne.
— Zapominasz pan, że jastrzębie i koty, w braku ptaków i zwierząt owadożernych, prędkoby się załatwiły z niewinną rzeszą, a potem same pozdychały.
— Nie pomyślałem o tem! Ale zresztą mniejsza o wszystkie zwierzęta, gdy jesteśmy już razem i do tego głodni. Przecież nie będziemy pościli do wieczora, który nas powróci na łono świata cywilizowanego.
— I ja sądzę, że byłoby to niepraktycznie, wyprawmy sobie tedy ostatnią ucztę. Mam jeszcze kilka kropli koniaku; pokrzepimy się wyśmienicie. Zajmij się pan kuchnią, ja zaś obiorę kącik, gdzie nam nikt nie przeszkodzi.
Rozeszliśmy się wkrótce.
Lord przyniósł parę wielkich pomarańczy motylich do cienistego ustronia.
— Muszę się panu przyznać, — odezwał się, rozcinając skorupę chitynową, — że owadzi pokarm przypadł mi bardzo do gustu. Nie dziwię się teraz mej ciotuni, lady Graham, która podczas przechadzek po swym parku, zjada każdego pająka, jakiego napotka, z takim apetytem, jakby gryzła rodzenki. Utrzymuje ona, że to prawdziwy specyał. Tego samego zdania byli podobno sławny astronom Lalande, pani Anna‑Marya Szarman i wiele innych dam i gentelmenów.
— Nie dziwię się i ja gustowi pańskiej szanownej ciotki, gdyż słyszałem sam o pewnym Pomorzaninie, który amatorstwo posunął tak daleko, że rozsmarowywał pająki jak masło na chlebie.
Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/266
Ta strona została uwierzytelniona.