chem motylów. Na poparcie tego muszę panu zakomunikować własne spostrzeżenie, jakie zrobiłem przeszłego roku, otrzymawszy od jednego z włościan na letniem mieszkaniu samiczkę Zmierzchnika Tawulca (Sphinx ligustri). Postawiłem ją, zamkniętą w pudełku, na otwartem oknie, wychodzącem na dziedziniec. Pudełko było zakryte białą gazą. Nie upłynęło więcej, jak trzy godziny, o zmierzchu, pojawiły się przy tem samem oknie, aż cztery samce tego gatunku, choć ich przedtem ani w blizkości domu, ani w poblizkim ogrodzie nie dostrzegłem. Widzisz więc pan, że tu bezwonna samiczka potrafiła zwabić aż czterech wonnych towarzyszów, choć napozór powinnoby się dziać wśród nich odwrotnie.
Taką zajęci dyskusyą, ukończyliśmy sprawę posilania się, a nie mając nic lepszego do roboty, gawędziliśmy w dalszym ciągu o wspólnych przygodach.
Bylibyśmy z pewnością zasiedzieli się tak do wieczora, gdyby nas nie wypędził z zacisza obrzydliwy zapach, jaki wionął ku nam z za liścia, przy którym urządziliśmy posiedzenie. Był on tak silny i dławiący, że zatamował oddech.
Lord, klnąc na sposób angielski, zerwał się z siedzenia, a zatkawszy szczelnie swój organ powonienia, począł umykać. Rad nie rad, podążyłem za nim.