— Rzeczywiście, że czas nagli. Kto wie, czy nie będzie słoty. Chmurzy się i wiatr się wzmaga. Trzeba koniecznie, abyś pan przed nocą odbył metamorfozę.
— Nie rozumiem pana?
— Trzeba, abyś pan wypił eliksir Nureddina.
— Alboż to ja mam uczynić? — zawołał Puckins, wpatrując się we mnie zdziwionym wzrokiem. — A cóż w takim razie będzie z tobą, doktorze?
— Cóż ma być? Powrócimy obaj do Zakopanego. Spodziewam się, że mię pan tu nie zostawisz. Ulokuję się bezpiecznie w pańskiej cygarnicy lub pudełku od zapałek, i odwieziesz mię pan potem do Warszawy, sam zaś wyruszysz do Indyj. Pod opieką poczciwego sługi, mam nadzieję, że nie znudzę się do pańskiego powrotu...
— Tego nigdy nie zrobię! — przerwał mi Anglik. — Ty właśnie, doktorze, wyświadczysz mi przysługę, o jakiej mówisz.
Determinacya, jaka brzmiała w jego głosie, zaniepokoiła mię.
— Zacny lordzie, ustąp mi, — błagałem, — tu chodzi o bagatelkę, o parę miesięcy, które upłyną mi jak dzień jeden...
— Nie! nie! — zawołał Puckins. — Dość już poświęceń! Nie wymagaj podobnej podłości odemnie...
— Nie rozumiem, o jakich pan poświęceniach mówisz? — zawołałem.
— Małożeś pan narażał swe życie dla mnie? — odezwał się Anglik, marszcząc brwi groźnie. — Czy sądzisz, że jeszcze i teraz byłbym zdolnym korzystać z twej szlachetności? Nie, nie, i jeszcze raz nie!
— Ależ nie zapalaj się, kochany lordzie, — zawołałem, — raczej daj sobie wytłumaczyć, że upierasz się przy wielce niepraktycznej kombinacyi. Zapomniałeś, że ani znam Nureddina, ani wiem, gdzie go szukać.
Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/280
Ta strona została uwierzytelniona.