Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/302

Ta strona została uwierzytelniona.

Niższe leciały bardzo prędko, wyższe stosunkowo wolno.
Świtanie uróżowało je od spodu, a wschodzące za górami słońce ślicznie ozłociło.
Szczyty Młynarza i Żabiego Wirchu oblały się żółtem półświatłem i ukazały jasną zieleń murawy. Na czubku Wołoszyna, skąpanym w blaskach, zarysowały się ukośne cienie najeżonych turni.
Wszystkie głazy i załomy skał zarumieniły się i tylko kosodrzewina podawnemu, niby plamy z atramentu, nie straciła swej czarności, a z nią cały las ziół drzemał w cieniu.
Jeszcze kwadrans, a i tu doszłyby wesołe blaski — ale od zachodu, niosąc niepogodę, wypłynęła gęsta masa złowrogich, żółto­‑ołowiano­‑fioletowych chmur.
Ostatnie plany skryły się niebawem pod czarnym, przejrzystym całunem.
Zachmurzony i siny zachód, zagroził nowym deszczem i wkrótce wesoły koloryt obłoków, błękit nieba, fioletowo­‑czarny płaszcz, jakim okryły się turnie, wszystko utonęło w półprzezroczystej białej mgle.
Słońce ma dziwną władzę nad człowiekiem. Gdy nam z za gór przysłało piérwsze swoje promienie, wesele jakieś napełniło serca; — teraz sposępnieliśmy, jakby nam się jakie przytrafiło nieszczęście.
W sercach zrobiło się głucho jak w sercach rozbitków, rzuconych w kruchej łupinie na fale bezbrzeżnego oceanu. Jakaś bojaźń niewytłumaczona ogarnęła nas.
Tym razem pierzchła ona szybko. Na mdłem tle krajobrazu wybiły się dwa dolne końce tęczy, i niebawem złączyły się we wspaniały i bardzo wyraźny łuk!..
Od wschodu przedarły się nanowo promienie słoneczne.
Piękne zjawisko znikło i niby na wielkiej scenie teatralnej ukazał się nam inny obraz: dalekie horyzonty,