kontury gór z nieskończoną rozmaitością świateł i półcieni, stada barwnych chmurek, hyżo z wiatrem płynące i zieleń krajobrazu.
Była godzina 5‑a, gdy, nie zważając na wilgoć, ruszyliśmy niecierpliwie ku szałasowi, aby coprędzej ocenić trwałość fundamentów naszej budowy.
Wyszliśmy już z zarośli i znaleźli się na drobnym żwirze gęsto usianym igłami świerkowemi. W połowie drogi, na skręcie, lord Puckins wyprzedził mię, ale zaledwie znikł z oczu, usłyszałem jego wołanie, a po chwili ujrzałem zdążającego ku mnie w stanie niezwykłego ożywienia. Masz tobie! pomyślałem — pewno nasza robota zniweczona. Tymczasem lord Puckins wołał zdaleka: Niema drogi! Coby to znaczyło, nie mogłem na razie zrozumieć.
Dopiero gdyśmy się zeszli dowiedziałem się, co go tak poruszyło.
— Śpiesz, doktorze! ujrzysz coś nadzwyczajnego, żywy wał nieznanych stworzeń zagradza nam drogę do szałasu.
Na pytanie moje o szczegóły, powtarzał tylko, że w poprzek naszego szlaku rozciąga się długi, dość wysoki mur, na którym roją się tysiące dziwnych liszek.
Skupione w jeden wał, pełzają powoli ku dołowi.
Miały one wszystkie długości około 1½ łokcia i były koloru żółto‑popielatego, prawie przezroczyste — z czarnemi główkami. Szklista, i lepka skóra sklejała je z sobą. Wał ten wysoki na jakie trzy do czterech stóp, cały był złożony z ruszających się i czołgających liszek.
Chciał go obejść i podążyć dalej, ale ani na lewo, ani na prawo nie mógł dostrzedz przejścia.
Opis ten, rzucony jednym prawie tchem, odrazu objaśnił mię o wszystkiem.
Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/303
Ta strona została uwierzytelniona.