Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/360

Ta strona została uwierzytelniona.

przynajmniej cztery mile, co wobec znanych przeszkód mogło nam zabrać dwa do trzech dni czasu.
Z spuchniętą dłonią podwoić musiałem ostrożność w obieraniu drogi. Uwzględniając tę okoliczność, lord Puckins ofiarował się nieść mój tornister. Przed zmierzchem uszliśmy blizko milę i w niezłych warunkach przepędziliśmy noc w rumowisku, złożonem z olbrzymich głazów. Posililiśmy się przedtem soczystym miękiszem poziomki.
Następny dzień, choć pogodny i ciepły, niewiele zbliżył nas do kresu wędrówki. Musieliśmy mijać las gęsty i dwa strumyki. Mimo wszelkich usiłowań, aby wybrnąć z labiryntu, wypadło nam zanocować na liściach, gdzie ani o ognisku, ani o bezpieczeństwie mowy być nie mogło. Rosa, która wystąpiła tego dnia obficie, o mało nas nie przemoczyła do nitki. Czekaliśmy słońca jak zbawienia i w samej rzeczy Niebo nie poskąpiło nam ciepłych promieni w takim stopniu, że gdyśmy weszli na głazy zasychało w gardle od upału i zmęczenia.
Wystaw sobie nasze położenie bez kropli wina lub koniaku. Woda, zamiast gasić, wzmagała tylko pragnienie. Około południa zaledwie, wlokąc nogami, padliśmy jak bez życia na zielonym jakimś kosmatym kobiercu.
Spiekłe wargi i język domagały się orzeźwienia, a tu nigdzie kropli wody nie było. Odpocząwszy trochę powlekliśmy się tedy dalej po okrągłych kamieniach, na których rozlały się żółte, kanarkowe, szare i czarne porosty. Obfitość trzmieli, białych motylów i much przelatywała nad naszemi głowami — podążając do kwiatów, gdzie czekała na nich słodycz, a my nieśliśmy zbolałe i ociężałe członki po rozpalonych od słońca głazach.
Nareszcie w godzinę ukazała się wysoka łodyga i żółte kwiaty Dziurawca (Hypericum perforatum) wznoszące się z za głazów.