W kilkanaście minut stanęliśmy na szczycie skały, z której rozpościerał się widok na uroczy las ziół. W dali majaczył cień chorągwi i parę sylwetek olbrzymich góralskich kapeluszy, p d któremi wyraźnie zarysowały się głowy i ramiona stróżów naszego bezpieczeństwa.
Obraz ten dodał nam sił i wkrótce zanurzyliśmy się w wilgotnym gąszczu zieloności, tracąc z oczu bezpośredni kres naszej drogi. Tu, przy samej ziemi natrafiliśmy na wodę stojącą na jakimś wklęsłym liściu i ugasiliśmy pierwsze pragnienie. Dobiegało południe, gdy senność nadzwyczajna zmorzyła nas obudwóch i ułożyliśmy się w cieniu wielkich liści na spoczynek. Obudził mię lord Puckins, wołając, że czas w drogę.
— Może się napijesz, doktorze? tylko co ugasiłem dokuczające mi pragnienie. Coprawda nieszczególna jakaś woda, gorzkawa, ale w braku innej i taka dobra. Mam ją we flaszce podróżnej.
— Dziękuję ci, milordzie, ale pić mi się w tej chwili nie chce. Ruszajmy!