Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

— Także wybrał się w porę, — pomyślał nasz bohater, nie spuszczając oczu z łowika. — Gotów mi spłoszyć zwierzynę!
Pełen więc troski, dał ostrożny znak ręką, aby mu nie przeszkadzano, i kocim ruchem posunął się na wyższą gałąź.
Tego było zawiele dla osłupiałego drużby.
— Co pan u dyabła robisz na tem drzewie? — zawołał.
— Ciszej! ciszej! — szeptał zapalony naturalista, — ciszej, bo go pan spłoszysz...
— Kogo mam spłoszyć, u licha!? — krzyknął młody człowiek, tracąc zimną krew. — Złaź­‑że coprędzej!
— Uważasz pan, spotkałem pysznego łowika, zaraz go uchwycę... — brzmiała przytłumiona odpowiedź, — tylko nie krzycz pan tak głośno, bo mi ucieknie.
Brat panny młodej patetycznie załamał ręce i wzniósł oczy do nieba, jakby wzywał je na świadka.
— Narzeczona czeka i goście także, a ten jak małpa, za robakami po drzewach łazi! — zawołał wreszcie, odzyskując zamarły z oburzenia głos.
— Zapominasz się pan — odezwał się głos z góry — ja pracuję dla nauki i nie zrzeknę się tej służby za żadne skarby świata!
— Ależ nauka nauką, a tam moja siostra czeka; słyszysz pan?! — zawołał podniesionym głosem gorący młodzieniec.
— Powiedziałem, że w tej chwili nie zejdę, a za małpę zdasz mi pan rachunek! — rzucił mu rozogniony d‑r Muchołapski i utkwił na nowo wzrok w łowika.
Na takie dictum niedoszły szwagierek uniósł się jeszcze większym gniewem, ale i to nie poskutkowało. Doprowadzony do ostateczności, przyszły szwagier nazwał Muchołapskiego skończonym waryatem i zaklął się na honor, że siostra nie zniesie podobnego lekceważenia, że od dawna cała familia i on sam, odradzali