Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

Doprawdy, gdybym sto razy przyglądał się tej kalece, jeszczebym nie zauważył swej niezręczności. Zbyt mało mię muchy i ich gorsy obchodzą.
Nie potrzebuję zapewniać, że pochwały wuja sowicie wynagrodziły mi przykrości, jakich doświadczyłem, znajdując się w upokarzającej roli „myśliwego na owady”.
Gdyby to można było wybierać się na motyle i muchy z fuzyą i torbą myśliwską przy boku, o! chodziłbym z przyjemnością dnie całe i nosiłbym głowę wysoko. Nie unikałbym spotkań ze znajomymi, jak to czyniłem uzbrojony jedynie w zieloną siatkę, osadzoną na kiju, długim, jak „Potop” Sienkiewicza.
Ale gdym wędrował z saczkiem, powiewającym niby chorągiewka ulicznika za każdym podmuchem wiatru, zdawało mi się, że góry śmieją się ze mnie, że mi urągają wiatr, drzewa i cała przyroda. Rumieniłem się, spotykając poczciwych górali i tych wszystkich, co mi z dziwnym uśmieszkiem życzyli obfitego połowu. Cobym ja wtedy dał za to, aby tych faryzeuszów przynajmniej osy dotykalnie przekonały, że i one coś znaczą w gospodarstwie natury!


∗             ∗

Skromny dar zjednał mi nanowo życzliwość wuja i stał się zaczynem przyjaźni i serdeczności.
W ciągu kilku dni wujaszek nagle aż do zbytku spoufalił się ze mną, a co gorsza, począł mię traktować, jak swego kolegę.
Poufałość zagorzałego naturalisty nie należy wcale do tak miłych rzeczy, jak się napozór wydawać może, bo wobec kolegów uczony wuj łatwo wpada w zapał oratorski, a gdy znajdzie się w tak miłem usposobieniu, najlepiej wtedy ratować się ucieczką.