Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

I na policzki moje spadły ogniste pocałunki.
Stało się! Musiałem wysłuchać uroczystego podziękowania, niedobrze jeszcze rozumiejąc, za co mię to szczęście spotyka.
— Jesteś dzieckiem szczęścia! — ciągnął dalej straszny wujaszek. — Wyobraź sobie, wziąłem się wczoraj do twoich owadów i zaraz na wstępie spotykam przepyszny okaz Phtiria Gaedii! Pierwszorzędna rzadkość w naszym kraju! Wszyscy mi będą zazdrościli tej zdobyczy...
— Przyjemnie mi, kochany wuju, że mimowoli sprawiłem ci radość...
— Ale to jeszcze nic! — przerywa mi d‑r Muchołapski. — Słuchaj dalej i ciesz się wraz ze mną!
Zaledwiem się załatwił z Phtirią, odrazu zauważyłem w twem pudełku jakąś interesującą kobyliczkę. Na razie zdawało mi się, że to będzie Leptis tringaria, kobyliczka rdzawa, ale po bliższem zbadaniu wiesz, co się okazało? Znalazłeś nowy, zupełnie nieznany gatunek!!! Postanowiłem go nazwać twem imieniem. Należy ci się to z prawa, bo komuż, jak nie tobie nauka zawdzięcza odkrycie!? Niech zaszczyt, jaki cię spotyka, stanie się zachętą do dalszych trudów na niwie krajowego przyrodoznawstwa. Nieustawaj na tej drodze, na którą cię sama Opatrzność popycha i t. d., i t. d.
Gdy już wypowiedzianem zostało wszystko, co w tej materyi dało się wypowiedzieć, wuj wziął mię pod ramię i pociągnął do stolika, na którym stały flaszeczki i pudełka.
— Chodź zobaczyć swoję zdobycz! — wołał patetycznie, — zdobycz jaka uwieczni twoje nazwisko na kartach księgi wiedzy. Pierwszy twój debiut powiódł się znakomicie! Winszuję ci z przepełnionego radością serca i witam w tobie obiecującego przyrodnika.
— Co, nie daj Boże, amen! — mruknąłem półgłosem, w przekonaniu, że wuj ukończył swoję przemowę.