ale jakieś rumowisko, złożone z kamyków, głazów obrosłych jedwabistemi nitkami pleśni, z przegniłych łodyg, przez które przeskakiwać musiałem, jak przez powalone w puszczy i zmurszałe kłody.
Co krok, to inne zapory tamowały mi drogę. Zapadałem po kolana, a nawet i po szyję w splątane sieci i każdy krok kosztował mię dużo wysiłków.
Przez porównanie najlepiej znanych sobie przedmiotów doszedłem niebawem do przeświadczenia, że mój wzrost nie przewyższał sześciu linij, czyli niewiele byłem wyższy nad pół cala. Pod wpływem magicznego płynu stałem się sto dwadzieścia razy niższym, niż dawniej.
Jednocześnie słuch mój zaostrzył się i począł odróżniać, z powodu delikatności, niepochwytne dawniej głosy, a zamknął się dla dźwięków silniejszych, przedtem dosłyszalnych.
Nie odróżniałem już szmeru i szumu potoków. Szum ten robił na mnie wrażenie podobne, jakie czyni na was oddalony grzmot piorunu, lub huk bałwanów morskich. Odczuwałem je całem ciałem bardziej, aniżeli słuchem.
O uszy moje obijały się natomiast inne, nieznane mi dotąd dźwięki, jak np. szelest członków i kroków owadzich, pękanie łodyg i komórek roślinnych i t. p.
Strach mię zdjął, gdym wsłuchał się w tę nieumilkającą, dziką orkiestrę niewidzialnych muzykantów. Zatopiony w gąszczu roślinności, nie mogłem nawet widzieć, istot które sprawiały ten gwar i hałas. Kiedy niekiedy głuszył orkiestrę i przerażał łoskot skrzydeł przelatującego w blizkości owadu, który natychmiast, zaledwie ukazawszy się, niknął w oddali, jakby niesiony wichrem.
W ciężkich zapasach z przeszkodami, o jakich istnieniu przy swej wielkości nie pomyślelibyście — mijały mi długie godziny. Dopiero ochłonąwszy z pierw-
Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.