Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

szego wrażenia, przypomniałem sobie o eliksirze fakira i pojąłem, że całą przygodę zawdzięczam przeklętej truciźnie, podarowanej mi przez tego poganina, którego miałem za przyjaciela, a który mię nikczemnie podszedł. Ale dobrze mi tak — nie trzeba być łatwowiernym! Gdzież jest sens pić pierwszy lepszy nieznany płyn? Wszak mogła to być gwałtowna trucizna!
Nureddin i tak obszedł się ze mną łaskawie, że mi przed śmiercią pozwolił ujrzeć nieznane dziwy. Pogrążony w gorzkich medytacyach, dopiero po długiej chwili pojąłem, że nie wszystko stracone. Aby wycofać się z nieprzyjemnego położenia, dość będzie, gdy wypiję drugą połowę cudownego płynu o zachodzie słońca. Tak przynajmniej zapewniał mię Indyanin.
A więc niedługo skończą się moje utrapienia!
Uspokojony, sięgam ręką po flakonik, lecz go nie znajduję! Przeszukałem w najwyższem przerażeniu wszystkie kieszenie po sto razy — zawsze bezskutecznie. Flakonik gdzieś przepadł! Widocznie upuściłem go po wypiciu, albo zgubiłem w drodze, w której zbyt często musiałem używać forsownych ćwiczeń gimnastycznych. Wprawdzie znajduje się on gdzieś blizko, ale jakże trafić do miejsca, zkąd się oddaliłem?
Pozostałem więc bez ratunku, a co gorsza, nie mogę nawet zamarzyć o wydobyciu się z doliny, która stała się dla mnie głuchą i nieprzebytą puszczą. Każde 100 łokci przy moim wzroście stanowi pełną milę. Jedna morga gruntu stanowi dla mnie obecnie 14,400 morgów, czyli 480 włók, co stanowi więcej niż dwie mile kwadratowe. Przejście tysiąca łokci, jakie dla każdego innego człowieka wymaga kilku minut czasu, dla mnie równa się jedenastomilowej wędrówce.
Znikąd nie mogę spodziewać się pomocy, bo któżby dojrzał maleńkiego człowieczka, ukrytego wśród murawy, a wreszcie gdyby przechodził, czyż głos mój, słabszy od ćwierkania pasikonika, doszedłby do jego