Trzej towarzysze wodzili ponurym wzrokiem po ciemnym widnokręgu, bezradnie oczekując nawałnicy. Dopiero, gdy strumienie ciepłej wody polały się na ich głowy, dławiąc i oślepiając, gdy grad pokrwawił policzki i ręce, a nieustające grzmoty literalnie ogłuszyły, osłabły geolog pochwycił rękę lorda, uścisnął ją gorąco i osunął się na kolana. Pozostał tak chwilę pod chłostą nawałnicy, wreszcie zupełnie stracił świadomość.
Świat Dewoński.
Koniec naszych utrapień! — wołał radośnie dnia następnego Stanisław, wstępując z towarzyszami w gąszcz bujnej zieleni.
Lord był nie mniej zadowolony, tylko geolog uporczywie milczał. Znajdowali się w tej chwili daleko od miejsca strasznej nawałnicy, która ich o mało nie zatopiła. Anglik z dziwną stanowczością przekonywał Stanisława, że pierwszą spotkaną istotą będzie bośniacka pasterka. Stanisław dał godny najwyższego uznania dowód niezależności opinii i cywilnej odwagi. Gorąco oponował on członkowi Izby Panów, zapewniając, że najpierwej zobaczą bydło a potem bośniaczkę.
Podczas gdy anglik spór w tym ważnym przedmiocie kończył zakładem, profesor wpatrywał się osłupiałym wzrokiem w zieleń paproci drzewiastych, łuszczydeł (lepidodendronów) kalamitów i widłaków.