kich. Jedenby sobie powiedział: potrzebny mi rozum i nabrałby rozumu; brzydki: przydałaby mi się uroda, słabemu zachciałoby się siły i mieliby ile trzeba... A tu tymczasem nic z tego!
— Na krótką metę rozważając, masz słuszność; człowiek choćby z najtęższą wolą, nic nie zmieni w sobie, ale na daleką metę, łatwo dostrzedz, że i człowiek radzi sobie podobnie jak Pterichtys, o którym mówiliśmy. Tylko zapamiętaj, że rezultaty nie przychodzą natychmiast.
Zarówno człowiek, jak każdy ptak i zwierz, takim, jakim jest, urobił się nieznacznie, w ciągu tysięcy pokoleń...
— Przerwijcie już raz gawędę o rybach, — zawołał lord, — bo jesteśmy zadaleko od morza, aby złowić i usmażyć jakąkolwiek. Jeśli upewniasz, że jesteśmy w lesie dewońskim, to już wolałbym skosztować dewońskiej zwierzyny.
— Musisz, zacny gastronomie, obejść się smakiem, — odezwał się Przedpotopowicz z uśmiechem. Nie zrodziła się jeszcze w lasach dewońskich żadna zwierzyna. Są tu zaledwie pierwsze wije, najniższe owady prostoskrzydle (Orthoptera) i skorpiony (Scorpionida) te istne raki lądowe. Kręgowych zwierząt niezna jeszcze sucha ziemia.
— Czyż to podobna? — zawołał Stanisław.
— Bezwarunkowo. Wprawdzie utrzymują niektórzy, że trafia się w nich mała jaszczurka, Telerpetonem zwana, ale niema co do tego żadnej pewności. W każdym razie choćby żyła, wątpię czy przy najstaranniejszych poszukiwaniach, znaleźlibyśmy ten rzadki gatunek.
— Więc cóż my jeść będziemy? — zapytał Stanisław.
— Nic. Położymy się spać naczczo.
— Jutro zaspokoimy głód, — odezwał się anglik tajemniczo, — jeśli przypuszczenia moje są prawdziwe.
Właściwie nie jutro, ale za lat tysiące będziemy mogli się pożywić, — dodał spoglądając znacząco na profesora, — ale to podobno na jedno wychodzi.
— Miła perspektywa! — mruknął zafrasowany Stanisław. Wątpię czy ja wytrzymam tak długo.
— Spróbujemy, może się nam uda zaćmić sławę Tannera i Succich...