— Cóż ty na to, profesorze?
— W głowie mi się mąci! — odrzekł tenże, załamując ręce rozpaczliwie.
— Mnie się rozjaśnia! — odparł krótko anglik.
— Jak mam to rozumieć?
— Od wczoraj rozmyślałem nad naszem zagadkowem położeniem i przyszła mi pewna idea do głowy. Nie mówiłem nic z tobą, bo chciałem być pewnym tego co myślę. Teraz jednak...
— Cóż teraz?
— Mam rozwiązanie, — odezwał się. — Jeśli tylko nie mylisz się dziś, nie myliłeś się wczoraj i onegdaj, tedy stała się z nami istotnie rzecz nienaturalna.
— A toś mi nowinę powiedział! — odparł z ironią Przedpotopowicz.
— Szukam słów, jakiemi mógłbym ci, profesorze, wyrazić swe myśli. Nie chciałbym, abyś pomyślał, że mi się klepki w głowie rozluźniły. A może lepiej zostawię to do jutra. Czas wszystko wyjaśni.
— Mów, lordzie, bez ogródek! Mnie już niczem nie zdołasz zadziwić.
— Skoroś przygotowany, zatem słuchaj. Zdaje mi się, że wpadliśmy w niezgłębioną przepaść czasu.
— W przepaść czasu!? — wykrzyknął mimowoli geolog.
— Nieinaczej! czasu! — cierpko odrzekł syn Wielkiej Brytanii.
Geolog, mimo niedawnego zapewnienia, nie umiał ukryć podziwu. Zmierzył anglika długiem i bacznem spojrzeniem, pokręcił głową i jakiś czas szedł w milczeniu.
— Zawiłe nieco będą me objaśnienia, biedny profesorze, odezwał się wreszcie anglik, ale racz mię posłuchać. Przyznasz zapewne, że czas i przestrzeń na licznych punktach są podobne do siebie. Są nieskończone, nie mają granic...
— Rzeczywiście, przyznaję to.
— Jeśli więc można w przestrzeni spadać z wysokości na dół, jeśli można w tej samej przestrzeni wznosić się z dołu do góry, pytam: dla czegóżby to samo prawo posuwania się to na dół, to do góry nie mogło stosować się do czasu? dla czego miałoby pozostawać przywilejem tylko przestrzeni?
— Niezupełnie cię rozumiem, lordzie, — zauważył profesor Oxfordzki.
Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.