— Masz słuszność, lordzie, nie mówmy wcale!
— I nie myślmy!
— I nie myślmy nawet. Lepiej zastanowić się, czy niema wyjścia z tego zaczarowanego koła... Przecież musi znaleźć się jakaś rada, skorośmy wydobyli się z podziemnej czeluści.
I nie było już mowy ani o tem, ani o czem innem między poróżnionymi przyjaciółmi.
Ruszono w dalszą drogę. Geolog od czasu do czasu wpadał w głębokie zamyślenie. Kroczył, niby automat pozbawiony wzroku i słuchu, Lord Puckins tymczasem odzyskał spokój, a wkrótce potem powrócił mu i humor.
Często zaczepiał sługę różnemi zapytaniami, wyciągał go na dysputy i dowcipkował nawet.
Stanisław, ośmielony dobrym nastrojem lorda, zagadnął go o powód gorącej sprzeczki z profesorem.
— Ty tego nie rozumiesz, mój kochany, — zbył go anglik. — Nam szło o bardzo ważne rzeczy, mianowicie o to, ile lat ubiegło przez noc ostatnią.
— Ile lat przez noc jedną? jakże to być może? zagadnął Stanisław wytrzeszczając oczy.
— Tak jest, ile czasu ubiegło do Dewońskiej epoki do Węglowej.
— Alboż to jedno i to samo? — odezwał się Stanisław.
— Widzisz lordzie! — wybuchnął geolog, — nawet tak prosty umysł daje ci lekcyę logiki...
Puckins zaciął usta.
— Mieliśmy nie rozmawiać w tej kwestyi, — odrzekł lodowato, — ja odpowiadałem tylko na zapytanie Stanisława.
— Pomieszasz mu w głowie! — przekładał profesor. — On powinien wiedzieć, że Dewon od Węglowej dzieli otchłań czasu, a ty go będziesz przekonywał, że tylko dwadzieścia cztery godzin.
— Proszę pana, ja wiem bardzo dobrze o tem.
— Zkądże ty wiesz o tem? — zapytał Puckins, nagle ubawiony tonem głębokiego przekonania.
Stanisław wyprostował się i poprawił kołnierz.
— Widzieliśmy już niejedno, — odrzekł z godnością. Przebijała też i lekka uraza w jego głosie i spojrzeniu.
— Tak?
— U nas w muzeum, w każdej sali namalowany jest obraz z podpisem epoki, jaką przedstawia. Przyglądałem się nieraz tym
Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.