Oblicze jednak Stanisława było sfinksowe.
Paleontolog zamilkł na chwilę, poczem korzystając z niezakłóconego spokoju słuchaczów, kończył myśl swoją:
— Zbiegiem czasu setne pokolenia, żyjące w podobnych warunkach, coraz lepiej przystosowywały się do życia w dwóch żywiołach, a nawet do konieczności porzucania sposobu życia w miarę dojrzewania.
Ciało ich, skutkiem stałego przebywania wśród płytkich moczarów, musiało nagiąć się do potrzeb. W młodości wody im nie brakło. Zaopatrzone na sposób ryb w skrzele, nawet pod względem kształtów zupełnie zbliżone do ryb, mogły zaliczać się do stałych mieszkańców wód. Ale w miarę wzrostu — coraz trudniej było im mieścić się i wyżywić w płytkich wodach. Nie tracąc tedy skrzeli dostawały płuc. Płetwy dziecinne przetwarzały się im w kończyny, zdatne od biedy do czołgania się, i odtąd dawne małe niby‑rybki mogły wypełzać nawet na suchy grunt i bawić na nim tak długo, jak im się podobało...