ukaryi. Od paproci przyjęły znów pierzaste listowie wystrzelające z wierzchołka pnia grubego. Choć nie tak smukły, jak u palm, słupkowaty i ociężały, ma jednak ogromne do nich podobieństwo. Sagowce obok drzew iglastych nadawały ton całemu obrazowi, całej epoce, były to najdoskonalsze dzieci świata roślinnego. U ich stóp cisnęły się krzewy, trawy, a gdzieniegdzie i zbita gęstwina najprzeróżniejszych roślin Tryasowych.
Otworzyły oczy nieliczne dzienne stworzenia, zapóźnione zaś nocne śpieszyły ukryć się w mrocznych zaułkach.
Rozbudzeni wędrowcy zdumieli się nad pięknością krajobrazu.
Brakło jedynie kipiącego życiem lekkoskrzydłego tłumu wyższych owadów i gwarnego ptactwa, aby sprawić złudzenie współczesnych borów podzwrotnikowych.
Świat czworonogów, ostrożny i podejrzliwy, krył się w mrokach zieleni tak dobrze, iż można było mniemać, iż go brak zupełnie.
Zamożność roślinnej przyrody, odznaczającej się bujnością młodego życia, przedstawiała się tu w całej okazałości.
Wprawdzie drzewa, co przez wieki urągały śmierci, padły, a na ich cielska rzuciły się wnet grzyby, pleśnie, mchy i porosty, aby coprędzej zrujnować twarde komórki, aby dostarczyć żywotnych konarów, sterczących z ziemi niby widma, wystrzelają świeże latorośle i pośpiesznie zacierają ślady śmierci, jaką upadłe kolosy przypominały. Lecz i ich byt nie jest całkiem pewny. Gdy uragany się rozszaleją, gdy puszcza pochwycona zostanie w wiru objęcia, niejeden z tych młodych dumnych zuchów podzieli los poprzedników i, wyrzucony z korzeniem, da świadectwo, że w tej dzikiej, wolnej przyrodzie śmierć jest wszechwładną panią i, choć odradza, ale bezlitośnie także niszczy. Podróżni nasi błąkali się czas jakiś po cudnych gajach i zaroślach, aż natrafili na malowniczy brzeg rzeki, leniwo toczącej mętne swe wody.
Tu i owdzie z nurtów wyrastały gęste kępy roślin i szuwarów. Uroczystą ciszę przerywał tylko nikły szelet sztywnych skrzydełek ważki, najdawniejszego reprezentanta skrzydlatego świata, albo innych przedstawicieli drobnego światka sześcionożnego, ukrytego wśród liści i gałęzi. Nie spotkano ani jednego zwierza. Dopiero nad samą wodą przekonano się naocznie, że puszcza drga ukrytem życiem. Gdy zbliżono się do brzegu, obił się o uszy
Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.