że pełza dopiero po błocie i chętnie wraca do dawnego żywiołu.
— Masz słuszność, profesorze! zapomniałem, a raczej nie pomyślałem, jak biednym jest ten świat.
— Że biedny on, to biedny! Tyle już istot powołała do życia płodna przyroda, dała im dużo, wyposażyła je w cały niemal cudowny aparat, pozwalający w pełni korzystać z rozkoszy życia, ale nie dała im jeszcze władzy odczuwania żywo takowych. I te nieprzeliczone miliardy istnień przeminęły, jakby zastygłe, półmartwe, nieświadome. Kręciły się one po świecie, działały, mnożyły, ulepszały, ale jak automaty. Szły one bezświadomie, niby karne hufce wielkiej armii, kierowane niewidzialną, a żelazną wolą, ku nieznanym i nieprzeczuwanym celom... Ale szły w milczeniu i obojętności bezgranicznej...
Z wyjątkiem niewyszukanego hukania, lub monotonnego rzechotania skrzeków, jedynych zwierząt obdarzonych przemijającą zdolnością wydawania jednostajnego dźwięku, ani jeden prawdziwy krzyk zwierzęcy nie zakłócił milczenia ziemi.
Z gardła istot żyjących, jak ziemia ziemią, nie wyrwał się jeszcze głos radości lub strachu. Jedynemi dotąd dźwiękami są szmery, szepty i szelesty roślin, kołysanych od wiatru, plusk deszczu, szum potoków i wodospadów oraz grzmoty piorunów, urozmaicane niekiedy podziemną kanonadą...
Na twardych, niby nieruchome maski, obliczach mieszkańców ziemi, nie zaigrał jeszcze wyraz zadowolenia lub radości...
Zdaje się rzeczą nie do wiary, gdy się pomyśli, że żaden z tych kręgowców nie poczuł się choćby raz smutnym lub wesołym. Nawet w mękach konania nieodczuwał on tyle smutku, ile smutnym jest pies głodny, gdy waruje przed jadłem...
Czy widział kto mimikę ryb? tych stworzeń, które nietylko twarzą, ale całą postacią, niezdolne są nic zgoła wyrazić? Otóż każdy ich gadzi potomek, choć nabył dużo giętkości w ciele, nosi jeszcze maskę, której nie zdejmuje aż do śmierci.
Stwardniała skorupa, często pancerz rogowy, niby przyłbica skrywają wewnętrzne poruszenia. Tylko maskarady ludzkie dają podobny obraz zgiełku, przy zupełnej nieruchomości rysów. Pod maskami jednak balowemi drgają zasłonione oblicza obszerną skalą uczuć subtelnych, a tu martwota rysów sięga aż do ostatnich skrytek mózgu i serca!...
Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.