— Więc może dla tego mam poniżyć się do chodu zwierząt? — wybuchnął Stanisław z oburzeniem. Tego nie uczynię!
— Jeśli tak, to już chyba sprobój chodzić na głowie, bo nie znam innego sposobu lokomocyi, nieużywanego przez zwierzęta. Pomyśl sam nad tą kwestyą. Przecież i chód na dwóch kończynach nie jest wyłącznie ludzkim przywilejem. Prócz przedwiekowych Dinosaurów i ptaki to samo czynią.
Stanisław zamierzał rozgniewać się za najwyraźniejsze drwiny, gdy nagle tuż za plecami jego rozległo się potężne sapnięcie, podobne do głuchego stęku lokomotywy, z towarzyszeniem trzasku druzgotanych drzew.
Jednocześnie zagrzmiał podniesiony głos profesora:
— Ratujcie się! żwawo do wody! — Nie miał czasu więcej powiedzieć. Przyskoczył do anglika, pociągnął go o kilkanaście kroków z taką gwałtownością na bok, że biedak padł jak długi. Stanisław bez namysłu, rzucił się jak krokodyl do wody.
Wszystko to było dziełem dziesięciu sekund. Gdy poturbowany i gniewny Puckins podniósł się, oblicze jego stało się nagle bielsze od kredy.
Przez zielony kobierzec, na którym przed półminutą nasza trójka spoczywała, o cztery kroki od zdumionego anglika, przesunął się z towarzyszeniem trzasku gniecionych roślin ów nagi pagórek, w którego sąsiedztwie używano wywczasu. Geolog ujął za rękę towarzysza i ścisnął ją mocno. Na zbladłej twarzy wi-