szem stać się jeszcze musi rumowiskiem, a każdy cal powierzchni ulegać będzie nieraz wstrząśnieniom nie mniej groźnym, jak to, które wysadziło skały w powietrze i przygniotło profesora.
Niezmierny ciężar i dotkliwy ból w głowie i piersiach ustąpił po chwili błogiej świadomości wyzwolenia. Okiem duszy objął geolog dokładnie miejsce katastrofy, a gdy rozwiały się białe chmury, wpatrzył się w powiewny obłoczek, który nagle wzniósł się ponad szare skały strzaskane i migotał w świetle księżyca.
— To ja, — wyszeptał w skupieniu, — jak mi jest dobrze!...
Obłoczek przybrał postać ludzką i uniósł się w górę. Przedpotopowicz uwolniony z objęć materyi, pomknął w przestworza. Płynął, niby wątła iskierka w górę, w etery, nie zdając sobie sprawy z niezwykłości położenia. Najobojętniej patrzał, jak ziemia, otulona płaszczem chmur, niby ogromna, ciemna tarcza okolona «lisią czapką» jasności słonecznej malała, aż odsłoniła słońce i w jego pełnym blasku utonęła. Zrazu oddychał profesor z łatwością, niebawem płucom zabrakło atmosfery, a jednocześnie zapanowało dotkliwe zimno, potem mróz, który z każdą potęgował się chwilą. Mimo, że kula słoneczna oślepiającym blaskiem świeciła, ciemno było w przestworzu, a mróz nastał tak wielki, jakiego nigdy zapewne człowiek nie doświadczał.
Ziemia zapadła się w przepaście wszechświata. Malała zdumiewająco szybko.
Gdy profesor zdołał zebrać myśli, już zeszła do rozmiarów balonu, potem, niby ogromny, szary globus, majaczyła chwil kilka, dopóki nie zmalała do wielkości jabłka. Wreszcie ta szara kolebka istot, mieniących się panami świata, zgubiła się w przestworzach.
Olbrzymie cielsko ziemi znikło już przed wzrokiem jego. Geolog przymknął oczy, a gdy je otworzył, słońce błyszczało w całej swej pełni, ale, rzecz dziwna, było nie większe od dukata, a świeciło nie nad głową geologa, ale w dole. Czyniło wrażenie, jakby zapadało się gdzieś w przepaści.
Na niebie wystąpiły blade gwiazdki, a w miarę jak słońce kurczyło swą tarczę, liczba gwiazd z każdą chwilą rosła. Jeszcze chwil kilka i geolog zdumiał się na widok innej, pozornie większej od słońca, szarej tarczy na niebie. Był to saturn, łatwy do odróżnienia po pierścieniach, które go otaczają.
Przedpotopowicz czuł, że płynie z szybkością światła ku tej planecie. Niebawem też zasłoniła mu ona ćwierć nieba. Już zda-
Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.