zmem, wulkanizmem, denudacyą, Lepidodendronami, Ammonitami, Ichtyosaurami, Sivateriami, Hipparionami i Bóg wie nie jakiemi jeszcze dziwami.
Odtwarzał on przed oczyma słuchaczów świat dawno zaginiony, ukazywał jak się powoli z pieluch wywijał i, biorąc za punkt wyjścia naukę, wołał czasem z zapałem: Panowie! skoro już Linné nazwał nas Homo sapiens, starajcież się być i «ludźmi» i «mądrymi.» A ponieważ sam pierwszy starał się być człowiekiem, lubili go też słuchacze i z wielkiej miłości przezwali Homo sapiens. Przedpotopowicz wiedział o przydomku i... dumnym był z niego.
Profesor był także, podobnie jak d-r Muchołapski, potrosze poetą i marzycielem. W chwilach wolnych od trudów naukowych, od operowania suchemi, jak formuły matematyczne pewnikami, lubił zapuszczać wzrok w tajniki nierozwikłanych dotąd zagadek swej nauki.
Marzył wtedy i filozofował, wypełniał luki wiedzy błyskami wyobraźni, która nie znała hamulca. Pozwalał sobie jednak na te rozkosze w cichości ducha i nie zwierzał się przed żadnym kolegą w zawodzie. Zbyt dobrze wiedział, że sztywni i chłodni nie zrozumieliby go, a w ciasnym puryzmie naukowym poczytaliby mu to za grzech ciężki.
Jeden tylko d-r Muchołapski był powiernikiem tej duszy gorącej, tego umysłu nadmiernie ruchliwego, on jeden, zamiast przybierać surową minę i chłodzić rozpalone nerwy przyjaciela, dolewał oliwy do ognia i wspólnie dosnuwał pajęcze nici subtelnej tkanki śmiałych pomysłów. On jeden odpowiadał na zaufanie zaufaniem i otwierał nawzajem tajniki własnych marzeń entomologicznych.
Ot i teraz, z tej głuchej krainy, z lichej wiosczyny u źródłowisk Wrbasu, poszybował z rączością poczty bośniackiej, via Serajewo, Zagrzeb i Wiedeń, dobrze wyładowany list do Muchołapskiego, niosąc mu garść świeżych i silnych wrażeń.