Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.
XXII.
Leśne idylle. — Mastodon longirostris, Król Pliocenu.
C


Co się z tobą dzieje, profesorze? — zabrzmiał mu wesoły głos Puckinsa nad uchem. — Rzucasz się i krzyczysz, jakby cię kto mordował.

Paleontolog otworzył oczy i spostrzegł, że podróż w przestrzeni była zwykłem nocnem marzeniem. W rzeczywistości spoczywał obok lorda Puckinsa na miękkiem kobiercu leśnym.
— Miałem sen okropny! — odrzekł uspokojony i jął spowiadać się anglikowi ze swych wrażeń niebieskich. Potem obadwaj pogrążeni w cieniach i milczeniu nocy napróżno usiłowali zrozumieć niepojętą dla obu zmianę otoczenia. Nagle wstrząsnął powietrzem dźwięczny ton basowy. Echo poniosło go wgłąb boru, coraz dalej i dalej, aż zgubiło gdzieś na krańcach.
Wkrótce ten sam nizki, przeciągły ryk stał się głośniejszym i urywanym, wreszcie silny plusk wody, chrapanie i rzężenie potężnych płuc napełniły całą puszczę i zbudziły Stanisława.
Zgiełku podobnego oddać słowami trudno. Geolog nie umiał zdać sobie z niego sprawy.
Zdawało się że zwarty kłąb bawołów, tygrysów, a może i słoni walczy na falach rzeki, lub pasuje się ze śmiercią.
Anglik wsłuchał się w tumult piekielny, spojrzał na poważne miny profesora i Stanisława i uśmiechnął się lekko.
Uśmiech był tak szczery i serdeczny, że równał się głośnemu wybuchowi wesołości u nie­‑anglika.
— Niewinna sielanka w rodzinnem kółku, — rzekł Puckins w formie objaśnienia.
— Co takiego? Sielanka?
— Przecież i hipopotamy mają prawo do chwil słodkiej igraszki.
— Ależ to ryki zażerających się bestyi! — zauważył Stanisław.
— Zdaje ci się tylko, boś nie przyzwyczajony do głosów natury na swobodzie. Zresztą możesz się łatwo przekonać...
— Już wierzę!