Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

drobnostek. A tymczasem człowiek czwartorzędowy pomimo całej nędzy, pomimo, że mądrości osobistej nieumie jeszcze prawie przekazywać blizkim, przedstawia już teraz niewyczerpaną różnorodność uzdolnień. Już te i owe grupy, a nawet w jednej grupie osobniki różnią się bardzo znacznie między sobą. Mimo jednakich pozorów, niejeden już wznosi się wysoko po nad rówieśników, ale niestety, ani sam o tem nie wie, ani otoczenie tego nie dostrzega. A jeśli dostrzega, wtedy biada jej. Jako nienormalna jednostka, podlega najczęściej pogardzie lub prześladowaniu. W najlepszym razie wywołuje bojaźń i niedowierzanie. W takim stanie rzeczy mijają liczne pokolenia pozornie jednakie, ale tylko pozornie.
Jest w tej okrutnej walce o byt, niesprawiedliwej w pojedyńczych wypadkach, jedna dobra i ważna dla postępu strona. Oto giną najczęściej mniej zdolne i słabsze osobniki. Dzielniejsze i mądrzejsze lepiej się bronią, dłużej żyją, mnożą się i opanowują puszcze. To samo odnosi się do gromad i szczepów całych. Mnóstwo mniej uposażonych wyginęło bez śladu, ustępując miejsca dzielniejszym. Z tych dzielniejszych, w miarę mnożenia się, znowu dzielniejsze tylko i mędrsze ostają się — i tak zwolna doskonaląc się zepchną one cały świat ożywiony do nóg swoich.
Ale do tege jeszcze daleko, daleko!...
Słowa przyrodnika przerwały nawoływania Stanisława, dochodzące z głębi lasu. Odpowiedziano mu i w kilka minut nadbiegł zadyszany, w podartem odzieniu. Ręce jego broczyły we krwi. Twarz była podrapana.
Obaj towarzysze zajęli się obejrzeniem skaleczeń i wreszcie dowiedzieli się, że tylko dzięki przypadkowi zdołał się ocalić od niechybnej śmierci.
Właśnie znalazł był wejście do jakiejś jaskini. Ucieszony, że będzie mógł zaprosić do niej profesora, zapalił gałąź i wszedł śmiało, ale zaledwie wstąpił i przekonał się, że jaskinia jest bardzo obszerną, gdy z głębi doszło go złowrogie mruczenie. Spojrzał i struchlał. W ciemnym kącie majaczyło olbrzymie kudłate cielsko.
Był to niedźwiedź, ale dwa razy większy od największych, jakie kiedykolwiek widział w Britisch Muzeum lub zoologicznym ogrodzie.
— Poczułem, że nadeszła moja ostatnia godzina, — prawił Stanisław. — Byłem zupełnie bezbronny, a zresztą wobec tak strasz-