Wtem Stanislaw wpadł na genialny, bo prosty pomysł. Ułamał wysmukły stalaktyt i opukał ścianę. W jednem miejscu dźwięczała głucho, jak nad próżnią.
— Damy sobie radę! — zawołał radośnie.
— Tu nawet młotem trudnoby coś poradzić, — zauważył profesor.
— Obejdziemy się bez młota! mruknął pewny siebie sługa — i znikł w głębi groty. Tam zabrał się żwawo do dzieła.
— Małym stalaktytem strącił większy i grubszy. Potem, przy pomocy cięższego taranu, odłamał wierzchołek wielkiego stalaktytu i z tą bronią przystąpiono do ataku. Pracując ciężkim taranem po dwóch na zmianę i bijąc w jedno miejsce, więźniowe nasi wykruszyli skałę. Wyłom był drobny i nie przebijał skały na wylot; był jednak dostateczny do pobudzenia energii. Wreszcie wyleciał duży kawał ściany i ukazał się otwór, przez który człowiek mógł się przecisnąć. W otworze było zupełnie ciemno.
— Dostaliśmy się tylko do jakiejś głębszej komory! — wyrzekł zawiedziony geolog.
Stanisław zniechęcony opuścił ręce. Puckins jeden nie utracił zimnej krwi.
— Niepoznaję cię, profesorze, — zauważył. — Zkądże pewność, że komora jest bez wyjścia? Ciemności niczego jeszcze nie dowodzą. Może teraz noc panuje. Pierwej zbadajmy wyłom, a potem będzie czas na zmartwienie.
Stanisław zapalił nową gałąź i lord Puckins wsunął głowę do otworu. Wsunął bez namysłu i żwawo — ale cofnął ją jeszcze śpieszniej.
— Co za wstrętny zaduch! — zawołał zdławionym głosem.
Stanisław sprawdził doświadczenie lorda, z tym samym skutkiem.
— Tu niemożna wcale oddychać!
— Więc przestrzeń zamknięta! — zawyrokował geolog.
Lord Puckins żywo zaprzeczył.
— Przeciwnie! Skoro czuć zgniliznę, więc grota musi być nietylko otwartą, ale nawet zamieszkaną.
Z kolei zajrzał do wnętrza geolog. Gdy wydobył głowę, twarz jego, oświecona blaskiem płonącego łuczywa, wyrażała jednocześnie radość i zdumienie.
— Tam muszą być ludzie! Czuję dym wyraźnie!
Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.