się nawet nie zbliżają do jaskini. Wy siedźcie tu, póki nie dam hasła.
Znawca puszczy i jej szlaków zbliżył się bez szmeru i pełen obaw do naszej trójki. Niepostrzeżony przyglądał się długo. Trwoga i zdumienie miotały nim naprzemiany.
— Podobni są do ludzi — myślał, kombinując ciężko. — Brzydcy i futer nie noszą! A może to nie strachy, może to naprawdę ludzie tylko? może słabsi od naszego plemienia? Może uda się ich wypędzić z jaskini?
Właśnie wtedy Stanisław zapalił zapałkę i przytknął ją do suchego drzewa. Po chwili buchnął jasny płomień. Starzec na ten widok padł przestraszony na ziemię!
— O moje oczy! źle mi służycie! To nie ludzie, to jakieś podziemne i straszne istoty, co ludzki tylko kształt przybrały. One ogień nawet stwarzają w mgnieniu oka. Biada nam. Biada!
I wrócił przerażony donieść ukrytym na drzewach córom i wnukom, co widział.
Mowa tych ludzi liczyła tylko paręset bardzo prostych dźwięków, ale mimo to wystarczała im zupełnie. Nieodczuwano wówczas potrzeby obfitszego słownika. Uboga myśl miała i w tym zapasie dostateczne narzędzie, zresztą nieliczność wyrazów, a właściwie krzyków, wynagradzano sowicie «wymownymi» gestami, a także wybornem naśladowaniem głosów zwierząt i natury.
Przy pomocy tych łatwych i naturalnych środków jeden i ten sam dźwięk, czyli wyraz pierwotny, mógł zmieniać w potrzebie po stokroć swoje znaczenie. Choćby np. lisa, wilka, szakala, niedźwiedzia, a nawet wszelkiego zwierza wyjącego, mruczącego, lub ryczącego, nazywano jednakowym dźwiękiem, to reszty dopełniano intonacyą, a gestami wskazywano bez trudu, czy zwierz jest rogaty lub bez rogów, duży czy mały, czy ma trąbę, albo róg na nosie i t. d. Każdego naprzykład ptaka kraczącego mieszkańcy jaskini zwali poprostu «kraa»... ale w potrzebie znając różne ich odmiany i obyczaje umieli dokładnie określić nawet gatunek.
Grzmot, piorun, burza i huk nazywały się jednakowo, ale mimika wyjaśniała w potrzebie, o czem mowa.
Mógłby się ten język arcyubogi i niestały śmiało zwać po naszemu międzynarodowym, bo tam chwiejne dźwięki grały podrzędną rolę. Choć każda gromadka innych używała dźwięków, choć tyle było prawie narzeczy, ile gromad, rozproszonych po pusz-
Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/240
Ta strona została uwierzytelniona.