— Czy bezpiecznem byłoby pominąć węże, żaby i tym podobne zimnokrwiste istoty? — wtrącił tonem jeszcze większej wyższości znakomity autor dzieła o skutkach prawa Maltusa.
— Co do mnie, nie dowierzałbym nawet ptakom! — dodał ironicznie lord Puckins i chciał się pożegnać, ale go znowu w porę zatrzymał sir Lounsbury.
— Najlepiej więc będzie wytępić wszystkie szkodliwe i drapieżne zwierzęta — zawyrokował z zapałem. — Zmniejszymy jedynie zwierzęta domowe i pożyteczne.
I snuć począł na nowo genialny plan.
W czasie tej dyskusyi lord Puckins próbował kilkakrotnie oddalić się, ale nadaremnie. W końcu udało się Puckinsowi pozbyć rozognionych zbawców ludzkości, ale na prawo i lewo zatrzymywali go znajomi, zasypując pytaniami, dotyczącemi pobytu w Tatrach.
Jeden pytał, czy jajka motyle w istocie są smaczne, drugi winszował mu, że się nie zabił zlatując z Ważki z wysokości tysiąca metrów i tak dalej.
Zirytowany do żywego, lord opuszcza plac wyścigów i, nie wracając do domu w obawie nowych przykrości, wstępuje do kawiarni na gazety. Tu uderza słuch jego nuta konkursowej piosenki, wykonywana w sposób niemożliwie fałszywy. Zaledwie umieścił się w najdalszym kącie sali i przerzucił okiem telegramy, spostrzega własny portret na czele sążnistego artykułu. Wściekły, rzuca płachtę bibuły na garsona, który mu niósł filiżankę mokki, i wybiega, a mijając dwóch jegomościów, słyszy za sobą słowa: Patrz, patrz, oto Puckins przeszedł!
— Ach! ten co był Liliputem? — woła drugi. — Szkoda, żeś mi go wcześniej nie pokazał. Mam właśnie do niego interes.
— Możemy go dogonić — odzywa się pierwszy, ale lord Puckins przerażony wsiada w pierwszy lepszy powóz i każe ruszać.
— Nie mogę! — odzywa się stangret.
— Jedź natychmiast! zapłacę hojnie!
— Ależ ja czekam na moją panią!
Na takie dictum, lord czyni ruch celem opuszczenia powozu, zaledwie jednak rzucił trwożnym wzrokiem na chodnik, dostrzegł zbliżającą się właścicielkę pojazdu. W drodze czyni mu ona wymowne znaki, aby pozostał na miejscu. Dwie sekundy — i przesadnie ubrana, niemłoda dama z krótko obciętemi włosami podaje mu poufale dłoń na powitanie.
Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.