Stanisław zlodowaciał. Nawet lord Pukcins, zimny w spotkaniu z grzechotnikiem, poczuł, że mu krew zbiegła do serca. Nie był w stanie oderwać wzroku od ciemnej postaci, od głowy kudłatej, a nadewszystko od tych oczu, wpadniętych głęboko i z pod nizkiego czoła spoglądających jakoś dziwnie, prawie nie po ludzku. Patrzył i nie widział. Chłód i gorąco naprzemian czuł w piersiach.
Pociemniało mu w oczach. Wszystkie czucia i myśli zbiegły się w jednem głuchem zapytaniu:
— Człowiek‑że to?
I nie śmiał sobie odpowiedzieć twierdząco.
Patrzył na porośnięte gęstym włosem atletyczną pierś i nogi leśnego mieszkańca, na czoło w tył cofnięte, na potężną szczękę dolną i ponure oczy. Patrzył i nie miał odpowiedzi.
— Boże, co za rysy! — szepnął mimowoli.
Tymczasem ostrożnie wychyliła się druga postać, obwinięta przez biodra w skórę lamparcią (Felis pardus). Pierwszy przybysz wydał gardłowy, krótki dźwięk i obaj zwinnym skokiem zniknęli