Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.

a bardziej dla zdobycia szpiku. Gdyby nie obce postacie, które już dostrzegli, przybyłaby tu ona z hałasem i okrzykami tryumfu. Ale śmiałkowie, którzy poważyli się wejść im w drogę, a może zamierzali korzystać ze zdobyczy, obudzili ich nieufność i ciekawość. Była to dzika i groźna gromada. Każdy z pół­‑nagich myśliwców uzbrojony był w dwa lub trzy dziryty, zakończone zgrabnemi krzemiennemi grotami. U każdego za pasem tkwił krzemień w kształcie niezgrabnej motyki, umocowanej żyłami zwierząt do drewnianego trzonka, albo płaski, szeroki sztylet krzemienny o dwóch ostrzach, arcydzieło roboty kamieniarskiej.


Narzędzia krzemienne musteryeńsko­‑magdaleńskiej doby.

Żadna gałązka nie chrupnęła pod nogami rozsypanej w półkole i czającej się gromady. Tylko kudłate głowy, okryte wilczemi i lamparciemi łbami, tylko błyszczące oczy i, uchylone w dzikim zapale, białe zęby ukazywały się chwilami z po za liści i gałęzi.
Zacieśniali oni koło i porozumiewali się zaledwie dostrzegalnemi ruchami dziryta. Gdzie brakło osłony, pełzali bez szelestu po ziemi, łudząco podobni do zwierząt, których skórami okryli swe plecy i głowy. Umieli oni w ten sposób podchodzić płochli-