— Ładnej doczekaliśmy się pory! — przemówił do anglika.
— Pewno zima teraz.
— Pomarzniemy pierwej, zanim z tych przeklętych wydostaniemy się okolic.
— A może wpadliśmy gdzie na krańce Skandynawii? — przemówił profesor.
— W takim razie zginęliśmy napewno, — zawyrokował Puckins i bezwiednym ruchem sięgnął do zegarka.
— Kwandrans na szóstą, — wyrzekł obojętnie.
Profesor zaprotestował.
— Musi być znacznie później.
— Mój chronometr nieomylny.
Geolog spojrzał na swój zegarek.
— Prawda! — zawołał zdziwiony. — Nigdym się tego nie spodziewał! Sądzićby można, że to październik, a tymczasem, jak widzę, mamy dopiero koniec sierpnia.
— Po czem to poznajesz, profesorze? — zagadnął anglik.
— W październiku słońce przecież wschodzi między szóstą a siódmą, dziś zaś ukazało się w kilka minut zaledwie po piątej.
— Twoje spostrzeżenie potwierdza mój smutny domysł — rzekł lord. Musimy być gdzieś na dalekiej północy.
— To niemożliwe — rzekł profesor — i wyciągnął rękę w kierunku lipy.
— Ta staruszka sprzeciwia się twemu przypuszczeniu, i te buki, choć nędzne, również dowodzą, że jesteśmy w środkowej Europie.
— I zapewne w naszych już czasach — dodał anglik. — Las jest zupełnie taki jak nasze. Słyszałem nawet wycie wilka.
Geolog zamyślił się na chwilę.
— Niestety! obawiam się, że daleko nam jeszce do domu.
Rozmowa się urwała.
Lord Puckins oddalił się po nowy zapas gałęzi na opał. Zaledwie rozejrzał się, dostrzegł jakieś ślady na pobielałym od szronu gruncie.
— Znów tropy słonia — krzyknął bardziej zdziwiony, niż przestraszony. — Ale cóż może tu robić słoń w tym klimacie?
Przedpotopowicz żywo podbiegł sprawdzić spostrzeżenia przyjaciela.
Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.